Wygnanka w Paryżu
Patrząc z czysto ludzkiego punktu widzenia, można było sądzić, że powrót do Paryża był fatalną pomyłką. We Francji działo się nie lepiej, a może jeszcze gorzej niż w Lotaryngii. Książęta, niezadowoleni z wszechwładzy Mazarina, któremu pozwoliła się powodować regentka, Anna Austriaczka, wszczęli bunt. „Fronda” rozpaliła kraj, skłóciła ludność od wielkich do małych. Paryż znalazł się w centrum walk, brakowało żywności. Siostry z Saint-Maur schroniły się przy ulicy du Bac. Tam odnajduje je m. Mechtylda. Żyją razem w skrajnej nędzy, śpią na gołej ziemi. Od śmierci głodowej ratują je panie z komitetów dobroczynności, zakładanych przez św. Wincentego a Paulo, i codzienne zupy wydawane dla biedaków. M. Mechtylda jest niewypowiedzianie szczęśliwa: może wreszcie naśladować gorliwość pierwszych anachoretów! Cieszy się bliskością Boga, później powie, że właśnie wtedy zrozumiała i doświadczyła, czym jest modlitwa nieustanna. W jej sercu odżywa pragnienie życia pustelniczego: chce udać się do Sainte-Baume, gdzie według legendy spędziła ostatnie lata życia św. Maria Magdalena. Wszystko jest już przygotowane: pozwolenie władz kościelnych, nawet list, który miała wysłać z Lyonu do sióstr. Jednak w Noc Paschalną wydarzyło się coś, co pokrzyżowało wszystkie te misternie ułożone projekty – usłyszała w swym wnętrzu wyraźny głos: „Uwielbiaj i poddaj się Bożym zamiarom”. Słowa te powaliły ją na ziemię, zrozumiała, że Bóg ma wobec niej inne plany. To krótkie zdanie stanie się odtąd mottem całego jej życia. Powrót do Paryża nie był więc pomyłką – miał posłużyć realizacji Bożych zamysłów.
Tymczasem o miejscu pobytu „siostrzyczek lotaryńskich” dowiadują się dawni przyjaciele, nawiązują się też nowe znajomości. W końcu sierpnia 1651 r. po raz pierwszy odwiedza m. Mechtyldę, powracającą właśnie do zdrowia po ciężkiej chorobie, hrabina de Châteauvieux. Pewnie sama by tu nie zajrzała, gdyby nie przyprowadziła jej kuzynka. Hrabina jest człowiekiem czynu, o bystrym, dociekliwym umyśle, chętnie pomaga szpitalom i przytułkom, ale zakonnic po prostu nie lubi. Toteż pierwsza wizyta kończy się prędko wymianą grzeczności i udzieleniem jałmużny. Za drugim razem jednak hrabina, być może bardziej refleksyjnie usposobiona po śmierci bliskiej krewnej, rozpoczyna rozmowę na tematy duchowe. Niespodziewanie jedna celna odpowiedź m. Mechtyldy rozwiązuje jej problemy. Tak zaczyna się przyjaźń, bez której nie doszłoby do powstania Instytutu. Energiczna hrabina szybko staje się centralną postacią wśród oddanych przyjaciół m. Mechtyldy, którzy oczywiście za wszelką cenę pragnęliby zatrzymać ją w Paryżu.
Bo też trzeba było pomyśleć o dalszym losie garstki mniszek z Rambervillers. Propozycji było wiele, z różnych stron. Matka nie chciała jednak, aby jej wspólnota „rozpłynęła się” w zbiorczym domu dla zakonnic zmuszonych szukać schronienia w Paryżu, nie chciała też odłączyć się od swej trzódki. Wreszcie przyjęła propozycję hrabiny, która podjęła się ufundowania hospicjum (tymczasowego domu) dla mniszek lotaryńskich.